sobota, 27 października 2012

be yourself

Pod wpływem dzisiejszej,  mało motywującej do jakiegokolwiek działania pogody, doszłam  do pewnych wniosków. Wiem, ze pisząc tego posta moge narazić się wielu "faszyn viktim vintydż" i pozyskać miano "hejtera", ale do odważnych świat należy. Mianowicie, chodzi tutaj o "bycie modnym". Czy nie jest to zbyt szerokie i mylne pojęcie? Czy jeśli nie zaopatrzymy naszej szafy w obuwie z najnowszej kolekcji bądź niesamowicie modnej jeansowej kurtki, będziemy nie modni?
Otóż, według mojej skromnej opini - nie. Wiele dziewczyn biega po galeriach handlowych, sklepach internetowych, miejscowych butikach w poszukiwaniu tego jedynego, ukochanego "trendi" ciuszka. Ale czy na tym polega poszukiwanie wlasnego stylu? Myślę, że jakby każda z nas głebiej zaglądnęła do swojego serduszka (swojej szafy oczywiście też) odnalazlaby swoje modowe "ja" i nie podążała ślepo za nowymi trandami. Nie neguje oczywiście całkowicie takiej postawy, bo żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo wyboru, ale bycie sobą, zawsze będzie "modne".

Ostatnimi czasy (mówie to jak jakaś starsza pani, która nie jedno w swoim życiu przeżyła) swoje drugie życie dostały wszelakie ubrania z jeansu, koronki, koroneczki, ćwieki, nie ćwieki, neony czyli "must have" najbliższych sezonów. Mnie oczywiście też ta choroba dopadła (wyznaje to z bólem serca), ale po głębszych przemyśleniach, powróciłam do mojego pierwotnego rozumowania. Stałam sie "ofiarą trendów" ale w dalszym ciągu "miłośniczką klasyki". Postaram się w miarę moich możliwości (związanych, dosłownie związanych z moimi szkolnymi obowiązkami) podzielić się z Wami moimi wypocinami. A narazie zapraszam do lektury (o ile ktoś będzie miał ochotę przeczytać moje pierwsze na tym blogu poematy). Miłego wieczoru.

                                                                                                                               M.M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz